- Czas na przesiadkę,
dalej tym pociągiem nie zajadę…
-Mruknęłam pod nosem
Wysiadłam z pociągu, na burym peronie od razu rzuciła mi się w oczy obdrapana tablica z rozkładem komunikacji miejskiej.
- A więc jestem w Maidstone East …
Przyłożyłam palec do mapy.
- A chcę dojechać do Brixton hmm… Chyba
pójdę do okienka, bo to dosłownie czarna magia… Jak to brzmi z ust
śmierciożercy …
Rozejrzałam się poszukiwaniu okienka z informacjami. Po chwili je odnalazłam, było
nie opodal tej przeklętej tablicy. Akurat nie było żadnej kolejki więc szybko
podbiegłam by nikt mnie nie ubiegł.
- Dobry.
-mruknęła pani w okienku
- Ja chciałam dojechać do Brixton …
- Na rozkładzie znaleźć nie umie?
- No właśnie nie umie…
- A wsiądzie do tego pociągu,
przesiądzie się na London Victoria i jedzie tak, aż do Brixton.
- dziękuję…
-cicho powiedziałam
- Bilet kupić chce? Chce. Należy się £
21,10
- …
Rzuciłam monety na ladę i zabrałam bilet, od razu wsiadłam do pociągu zanim
odjedzie. Podeszłam do kasownika skasowałam bilet i usiadłam w wygodnym fotelu
przy oknie.
- Jest
9:33 teraz tylko nie zasnąć…
11:02
- Halo? Panienko… Bilecik do kontroli.
-mówił konduktor
szturchając mnie w ramię
- ahh tak, tak! Mam!
Wyciągnęłam bilet i dałam do sprawdzenia, konduktor spojrzał na mnie jednym
okiem i oddał bilet.
”Brixton Station” rozbrzmiał głos z
głośników pod sufitem pociągu.
- Wysiadam!
Zerwałam się z fotela i szybko udałam do drzwi. Spojrzałam na zegar na peronie.
- Co? Półtorej godziny?? Czemu nikt mi
nie mówił, że na tą podróż stracę pół dnia?
Wyszłam z peronu na ulicę wielkiego Londynu i nagle straciłam orientację. Ulica
tętniła życiem tłumy przechodnich, aut i żółtych taksówek. Rozejrzałam się.
- To teraz gdzie mam iść? Jest tu tyle
uliczek i alejek, że już sama nie wiem…
Nagle zaczął dzwonić telefon w budce obok, spojrzałam na nią.
- hmm?!
W pobliżu niej nikt nie stał, podeszłam, otworzyłam drzwiczki i podniosłam
słuchawkę.
- Halo?
- Amanda?
- Babcia?! Skąd?! Jak?!
- Daj spokój Amando, żyjesz już
dwadzieścia siedem lat i nadal jesteś tak rozkojarzona, że nie wiesz w jakim świecie żyjemy? Czy za długo
przebywasz wśród mugolów?
- Babciu nie bądź opryskliwa…
- No wiesz ty co?
- Babciu, co to za dzielnica? Jak ja mam
ja znaleźć?
- Słuchaj dziecko, musisz dojść do
Bellefieds Road 23, stań na środku ulicy, najlepiej jak będzie już ciemno, bo
mało mugoli się kręci i użyj zaklęcia Dissendium.
- To wszystko?
- Tak (pip,pip,pip)
- Boże nienawidzę jak tak robi!
Rzuciłam słuchawkę i wyszłam z budki. Wróciłam na peron, by znaleźć tablicę z
mapą. Gdy schodziłam po schodach dostrzegłam grupę trzech mężczyzn
zmierzających w moją stronę, od razu było widać, że to auroży. Odwróciłam się
na pięcie i nie stwarzając pozorów ucieczki zwiększyłam tępo by spróbować ich zgubić.
Idąc cały czas się odwracałam za siebie by sprawdzić czy może ich zgubiłam, ale
bez skutku oni cały czas za mną szli. Zaczęłam biec jak najszybciej mogłam, oni
gdy tylko to dostrzegli wyciągnęli różdżki i zaczęli ciskać we mnie kulami ognia
i wody. Sprytnie unikałam ich ataków. Biegnąc wzdłuż Ferdale Road wyciągnęłam swoją
różdżkę i odwróciłam się.
- Ascendio!
Podrzuciłam ich do góry, gdy upadli na brukowany chodnik nie było szans by
czegoś sobie nie połamali, wykorzystując ich dezorientację uciekłam. Zaraz za
zakrętem było Bellefieds Road.
- I jest… teraz tylko odnaleźć 23…
Szłam wzdłuż szeregowca z wypalonej brązowej cegły, po obu stronach ulicy
wyglądał tak samo, dzielił się na mieszkanka o małym podwóreczku, niskim
ogrodzeniu. Jedna para drzwi do których prowadziło kilka schodków i okno obok, powtarzające się schematycznie na zmianę
pokazywały, że mieszkania raczej nie są duże, wręcz mogą być ciasne, ale
wysokie bo gdzie nie gdzie nad piętrem było jeszcze poddasze.
- 19, 20, 21, 22, jest! 23
-westchnęłam uradowana
Chwyciłam mocno różdżkę.
- Nie będę czekać do zmroku, a mugoli nie
widać.
Podniosłam ją i machnęłam.
- Dissendium.
Po wymówieniu zaklęcia z poziomu piwnic zaczęło wysuwać się dodatkowe wejście z
numerem dwadzieścia dwa i pół.
- Aha bardzo oryginalnie…
Zeszłam schodami w dół i otworzyłam drzwi. Moim oczom ukazała się nieco
zatęchła karczma. Nad barem było widać drewnianą deskę na której w ładny sposób
było wyryte ”Złamana Róża”. Karczma była nieco ciasna i głośna od biesiadujących,
schlanych ludzi. Wystrój przeważało drewno z którego były wykonane meble,
podłogę pokrywały stare, zadeptane arabskie dywany. Podeszłam do karczmarza.
- Gdzie tu jest kominek?
- Na zapleczu…
- Mogę skorzystać?
- Po co?
- spytał zaciekawiony karczmarz
Spojrzałam na niego.
- Wiesz jak nie posmarujesz to nie
skorzystasz…
- Ile?
- sto..
- Funtów? Okej
Sięgnęłam do kieszeni po pieniądze.
- Galeonów złociutka.
- Galeonów?
- Tak, głucha? Nie ma galeonów nie ma korzystania.
- Ghhr
Zgrzytnęłam zębami i wyjęłam sto galeonów.
- No i od razu, można? Można.
-powiedział zadowolony
Karczmarz wpuścił mnie na zaplecze i pokazał gdzie jest kominek.
- Proszek fiuu?
- A mamy…
- Da pan?
- Tam leży, nad kominkiem.
Wzięłam garść proszku, weszłam do wygaszonego kominka i cisnęłam proszek pod
nogi.
- Gospoda Pod Świńskim Łbem!
-krzyknęłam
Znikłam w zielonym ogniu…
- ☽ - - ⚝ - - ☾ -
I jest! Mam nadzieję, że
tragedii strasznej nie ma :D
Zachęcam
was do czytania i poznawania Opowieści Amandy ;)
Komentarze
Prześlij komentarz